niedziela, 24 marca 2013

Rozdział 5 A to co? cz.1

             

            Tajemniczy kształt był coraz bliżej. Na powierzchni wody pojawiały się okręgi rozchodzące szeroko, aż do brzegów. Z wyspy dochodziły przedziwne głosy; część szeptów, a inne z odwagą wykrzykujące coś w niezrozumiałym języku. Wszędzie czuć było smród zgnilizny, jakby starych, nie zmienianych przez miesiąc rycerskich skarpet Wacława (ale Wacław nie miał z tym nic wspólnego!). Nasi bohaterowie ścisnęli się w grupie; trzymając w dłoniach broń patrzyli na zbliżającego się potwora. Na ich czele stał Ryszard, który z miną spragnioną walki wyczekiwał na pojawienie się przeciwnika. Filip stał za pierwszym szeregiem rycerzy Ryszarda, obok Iwonki i Alfreda, a Promyk został przy Olafie.
            Kształt był już przy brzegu; nagle wszystko ucichło, pozieleniała woda uspokoiła się, a głosy na wyspie zamarły. Iwonka delikatnie rozluźniła palce, którymi trzymała strzałę na napiętej cięciwie łuku. Złowieszcza cisza zmroziła wszystkich, a gdzieś na wyspie usłyszeć można było gwizd jakby wiatru ocierającego się o poskręcane gałęzie osmalonego drzewa.
- Wiedziałem, że to nic taki...- nie dokończył Wacław, a z wody wyłonił się ogromny potwór: miał głowę cztery razy większą od człowieka, twarz z drewna; jakby żywcem zdjętą z nietoperza. Barki szerokie z pni drzewa, grube ręce zakończone szpiczastymi palcami i nogi z dwóch potężnych drągów zginające się w kolanach. Jego tułów stworzony ze skały i drewna porośnięty był białymi grzybami, ale to nie wszystko; na jego karku siedziała zgarbiona staruszka, która wymachując drewnianą laską w stronę bohaterów krzyczała jak szalona- „do boju gormiciku! Nie oddamy nikomu naszego domu!”. Potwór wyskoczył z wody i wylądował na błotnistym brzegu. Był dwa razy większy od Promyka, ale najgorsza była starsza kobieta, która wydzierała się swoim skrzypiącym głosem. Stali tak rozwścieczeni, a gęsta, zielonkawa maź zmieszana z wodą, spływała po nich niemrawo tworząc pod stopami kałużę.   
            Pierwszy ku nim pobiegł Ryszard, a za nim jego wierni rycerze: Zygfryd, Krzysztof i Wacław. Iwonka nie czekając wypuściła w stronę potwora strzałę, która przecięła powietrze i wbiła się w jego bark. Wykrzywił się on z bólu, a jego oczy zapłonęły wściekłością. Tupnął w złości swoją wielką jak pień dębu nogą z taką siłą, aż rycerze wywrócili się na zabłoconą ścieżkę; Wacław niestety nie miał zbyt dużo szczęścia i pośliznął się tak niefortunnie, że na plecach używając śliskiego błota niczym ślizgawki wjechał pod same nogi potwora, wprost w zielonkawą kałużę. Gormit złapał biednego rycerza w swoje przerażające szpony. Iwonka szybko wypuściła ze swojego łuku kolejną strzałę skierowaną w głowę przeciwnika, jednak tym razem szalona kobieta odbiła ją swoją drewnianą laską.
            Szalona kobieta nie marnując czasu zerwała z głowy potwora jeden z wygiętych rogów i dmuchnęła przez niego w stronę Iwonki. Wyleciała z niego obrzydliwa zielonkawa maź, która przyczepiła się do twarzy łuczniczki zaklejając jej oczy. Starając się ścignąć paskudztwo z twarzy Iwonka zrobiła kilka kroków do tyłu i wpadła do bagna, z którego przed chwilą wyciągnęli Olafa. Filipek z golemem rzucili się jej na ratunek.
            W tym czasie potwór wpatrywał się swoimi czerwonymi ślepiami w Wacława; jego ręka z każdą kolejną chwilą zamykała się mocniej na tułowiu bezbronnego rycerza.- Poddajcie się i rzućcie broń inaczej wasi przyjaciele zginą!- wykrzyknęła kobieta spluwając resztką zielonej mazi na ścieżkę. Ryszard widząc jak jego mała dziewczynka znika w bagnie zgryzł w złości wargi, schował broń i czym prędzej ruszył jej na ratunek.
- Odłóżcie broń!- krzyknął Alfred- walka z tą kobietą i jej potworem nie ma sensu.
- To nie potwór brodaty skunksie, ale gormit!- odpowiedziała wzburzona kobieta.
- Niech to będzie nawet latająca świnia, byle tylko postawił mnie na ziemię!- Wydusił z siebie, ledwo dysząc Wacław.
- Dobrze Lucjanku- mówiła kobieta głaszcząc potwora po grzywie na czubku głowy- Ci ludzie już się poddali, pokonaliśmy ich, prawda!?- Kończąc krzyknęła, sprytnie pytając naszych bohaterów o wynik starcia.
- Nigdy w życiu Ty stara ropucho!- Wacław wijąc się nie chciał dać za wygraną- niech no się tylko wydostanę to Cię przerobie na wióry ty… ty… ty drewniaku!- Skończył nie mogąc znaleźć słowa opisującego w odpowiedni sposób potwora.
            W chaosie bitwy; kiedy Ryszard z Filipkiem i golemem wyciągali z bagna Iwonkę, a Wacław miażdżony przez potężne dłonie potwora wykrzykiwał co chwilę nowe obraźliwe przezwiska, Krzysztof nie zauważony zakradł się za plecy przeciwników. Napiął mięśnie i pewnie wskoczył na grzbiet olbrzyma, który nawet tego nie poczuł. Po cichu wspinał się na górę, aby unieszkodliwić szaloną staruszkę.
- Droga staruszko, mam na imię Alfred, nie mamy wobec Ciebie i Twojego potwora złych zamiarów- zaczął czarodziej uspokajając atmosferę.
- To dlaczego napadacie na nasz dom, nazywacie Lucjanka, dobrego gormita „potworem” i ciągle wydzieracie się, że zrobicie nam krzywdę!?- przenikliwie zapytała staruszka, ale po chwili wzdrygnęła się- Alfred, ten czarodziej?
- Tak, a to Filipek, syn króla spod Leśnej Góry, golem Promyk, Ryszard Błękitne Ostrze i jego rycerze… no i oczywiście Fuksik, który smacznie śpi w moim kapeluszu. Wyruszyliśmy z zamku, aby odnaleźć dziewięć części siarkowego kryształu; chcieliśmy przenieść się do Płonącego Lasu, ale magia nas zawiodła i wylądowaliśmy tutaj.
- To niemożliwe! Książe wraz z grupą poszukiwaczy przygód zniknęli wiele lat temu pozostawiając Wieczną Gormitową Krainę ciemnościom. Nikt nie wie co się z nimi stało, od dawna nikt ich nie widział, ani o nich nie słyszał.
- To jest niemożliwe!- Wrzasnął zaskoczony Alfred- Błądzimy po tych bagnach co najwyżej kilka dni, a nie kilka lat!- Alfred nie mógł uwierzyć, a do drużyny to chyba na dotarło; część starała się zerwać z twarzy Iwonki obrzydliwą zieloną maź, a pozostali skupili się na potworze; jedynie Zygfryd opuścił broń i uważnie przysłuchiwał się słowom kobiety.
- W taki razie to wy byliście tymi rozbłyskami światła w oddali bagien…- kobieta zamyśliła się, po czym poklepała dosiadanego gormita po karku i szepnęła mu cos do ucha. Uścisk Lucjana osłabł i Wacław mógł złapać oddech, jednak nie poruszał się w potężnych dłoniach, tylko zwisał bezsilnie

1 komentarz:

  1. no Ciekawie ;) Podobają mi się imiona Ciekawie czekam dalej ;)

    OdpowiedzUsuń