niedziela, 7 kwietnia 2013

Rozdział 5 A to co? cz.3



            Wyspa wydawała się promykiem światła w tych wszechobecnych ciemnościach. Mimo, że wcześniej mała i szara, teraz sprawiała wrażenie miłej i serdecznej. W jej środku mieściło się wysokie czarne drzewo o poskręcanych gałęziach, a obok niego dwa równo ciosane kamienie o wielkości dorównującej Lucjanowi. Biały kokon dalej leżał na brzegu; Filipek pomyślał, że może być to czymś w rodzaju stracha na wróble, który odstrasza nieproszonych gości, i chyba miał racje.                
Na wyspie czekało na nich jeszcze kilka gormitów; były one mniejsze od Lucjanka i wszystkie wydawały się smutne. Miały pokraczne twarze i wątłe ciała, nie wyglądały jak okazy zdrowia, raczej jak zmęczone życiem smutasy; jednak widok Babci Kazi, która wracała z nowymi przyjaciółmi wyraźnie rozpromienił ich radością. Wcześniej bohaterowie nie zauważyli ich, bo spryciarze wiedząc, że ktoś się zbliża ukryli się w dziurach w ziemi, którymi pokryta była cała wyspa. 
Gormity chcąc przywitać gości ustawiły się na zbiórce w rzędzie, „bark w bark”, jeden obok drugiego. Babcia Kazia czując się zobowiązana podchodziła z grupą naszych bohaterów do każdego z nich i przedstawiała go z uśmiechem.
- Na tego mówimy Śmierdziuch, ten to Glizda, to jest Odorek, ten tu Maruda, Orzeszek…- i tak wymieniała, aż Filipek naliczył dwadzieścia trzy gormity. Kiedy skończyła przedstawiła z dużą uprzejmością gości, po czym poprosiła, aby obok kamieni rozpalić ognisko. Gormity wiedząc co będą za chwilę robić spełniły jej prośbę z ogromna radością.
Zdradzę wam sekret: wszystkie gormity uwielbiają ciekawe historię i jeszcze ciekawsze zagadki, to ich słabości, a zarazem wielka siła. Te, które potrafią mówić, a do tego pięknie opowiadać historię traktowane są wyjątkowo i zawsze przy żarze ogniska otoczone są wiernie wsłuchanymi w każde słowo gormitami.

środa, 27 marca 2013

Rozdział 5 A to co? cz.2



(spokojnie drogie dzieci Lucjan był dobrym gormitem i nie zrobiłby mu krzywdy).
            Nastąpiła chwila ciszy, podczas której starsza kobieta przenikliwym wzrokiem badała bohaterów; Alfred przyglądał się jej jakby trochę nieobecny, starając się zrozumieć to co przed momentem usłyszał. Filipowi w końcu udało się zerwać zielone paskudztwo z oczu Iwonki, która teraz leżała nieprzytomna w objęciach Ryszarda, a Promyk pomagał wstać wycieńczonemu Olafowi. Zygfryd ściskając mocno rękojeść swojego miecza napiął mięśnie na całym ciele i bacznie obserwował głowę potwora. Naglę ruszył w jego kierunku, szybko niczym uderzająca błyskawica; potwór upuścił Wacława do kałuży gotowy pochwycić nadciągającego rycerza w swoje szpiczaste dłonie. W tym samym momencie za plecami staruszki pojawił się Krzysztof; trzymając w rękach kawałek drewna zerwanego z grzbietu potwora rzucił się na nią.- Nie Krzysztofie!- wrzasnął Zygfryd. Staruszka pewnym ruchem odwróciła się za siebie i gdy zauważyła rycerza instynktownie uderzyła go laską w głowę z taką siłą, że nieprzytomny wpadł do kałuży, obok Wacława. Rycerz i gormit zatrzymali się naprzeciw siebie.
- Cóż to za honorowi rycerze króla, którzy z kawałkiem drewna rzucają się na biedną staruszkę!?
- Mój rycerz jest honorowy, ale twój potwór wiedźmo dusił mojego przyjaciela! On tylko stanął w jego obronie!- Wstając i napinając się jak struna wrzasnął Ryszard.- Poza tym, „biedna staruszka” prócz tego, że dosiada ogromnego potwora, to jeszcze pluje jakimś zielonym klejem w moją córkę! Czy to jest honorowe!?- Ryszard wpadał w szał; jego kompani wiedzieli, że jeszcze chwila i nic go nie powstrzyma.
- Po pierwsze to nie potwór tylko gormit!- wrzeszczała starsza kobieta równie stanowczo jak Ryszard- a po drugie, napadliście na nasz dom, a my się tylko bronimy! Poza tym, Twoja córka zrobiła sobie tarczę strzelniczą z mojego przyjaciela! Jeszcze chwila i wyglądałby jak jeż!
            Staruszka nie wytrzymała, zeskoczyła z karku gormita i pobiegła żwawym krokiem w stronę Ryszarda; ten nie pozostał jej dłużny i również, wyciągając błękitne ostrze rzucił się ku niej. Drewniana laska staruszki rozbłysła światłem tak jasnym, że aż oślepiła resztę bohaterów, którzy zaniemówili z wrażenia i tylko stojąc z opadniętymi szczękami starali się obserwować. Wszyscy znali upór i wściekłość Ryszarda, jednak tylko Lucjan wiedział co Babcia Kazia (bo tak miała na imię staruszka) wyczynia gdy wpada w bitewny szał.
            Ich bronie zderzyły się ze sobą wydając głośny brzdęk; o dziwo laska staruszki teraz mieniła się blaskiem i wyglądała niczym przepiękna, stworzona ze światła gwiazd buława. Wyrzucając sobie kto jest winny bardziej, kłócąc się czy Lucjan jest potworem i czy Iwonka powinna w niego strzelać, czy są prawdziwymi rycerzami króla i przede wszystkim czy są honorowi, walczyli ze sobą bardzo długo. W tym czasie reszta drużyny razem usiadła na leżącym nieopodal pniu drzewa i obserwowała; nawet Olaf pozbierał się i z zainteresowaniem śledził starcie dwóch świetnych wojowników. Po dłuższym czasie słuchania krzyków Babci Kazi i Ryszarda bohaterowie zrozumieli całe nieporozumienie; podobnie zresztą jak i Lucjan, który mimo wcześniejszych przykrości przysiadł się do nich. Zrobił to dość nieśmiało, ale cała drużyna, powitała go uśmiechami przepraszając za to całe zamieszanie. W ten oto sposób wcześniejsi wrogowie, teraz niemal jako towarzysze broni obserwowali zacięty pojedynek.
            Mijały kolejne minuty, a ich ruchy stawały się coraz wolniejsze. Publiczność czuła się mocno znużona i uważała, że dalsza walka nie ma sensu; wszystko było już jasne. Tylko Filipek wciąż skupiony dokładnie przyglądał się pojedynkowi wojowników; zapisywał jak najwięcej w pamięci, aby w przyszłości wypróbować nowo poznane ruchy. Wykorzystując wolny czas Lucjan wyciągnął ze swojego barku strzałę Iwonki (o dziwo nie bolało go to), a ona, jak to córka poważanego generała z pełnią honoru, przeprosiła go i podali sobie „dłoń” na zgodę. Nie umknęło to uwadze Alfreda, dla którego dziwna wydawała się tak szybka ufność rycerzy do gormita, a tak duży dystans do golema Promyka, jak również jego prywatnych (nie zawsze skutecznych) zaklęć magicznych; coś musiało być na rzeczy, że rycerze tak bardzo stronili od magii. W końcu oręż dwóch wyśmienitych wojowników zderzyła się ze sobą po raz ostatni i oboje, nie mając już sił padli na wydeptaną błotnistą ścieżkę.
            Publiczność wstała z miejsc i uśmiechnięta biła brawo, nawet Lucjan wykrzywił w dziwny sposób swoją nietoperzą twarz, tak że sprawiał wrażenie szczęśliwego.
- Mam na imię Beli… ale tutaj… już od wielu lat wszyscy mówią… na mnie Babcia Kazia- wyszeptała ledwo dysząc.
- Ryszard… Błękitne Ostrze, pierwszy generał króla… teraz księcia Filipa- odpowiedział równie zmęczony, po czym wstał i słaniając się na nogach podszedł do Babci Kazi. – Świetna walka- wypowiedział z ogromnym szacunkiem i pomógł starszej kobiecie wstać.
- W takim razie to prawda… wciąż żyjecie… jest jeszcze nadzieja- Wyszeptała i uśmiechając się poklepawszy Ryszarda po plecach. On odpowiedział uśmiechem.
            Kiedy wszyscy kulturalnie przedstawili się sobie i wyjaśnili niezręczne nieporozumienie, podali sobie ręce na zgodę i umówili się, że nie będą już dyskutować o tym kto za to nieporozumienie ponosi większa winę. Właśnie wtedy doszło do nich, że stoją po tej samej stronie; to znaczy Babcia Kazia i Lucjan, podobnie jak grupa naszych bohaterów walczą ze złem. Kiedy to już stało się jasne, Lucjan na swoim grzbiecie zabrał całą drużynę na wyspę, gdzie wcześniej Iwonka dostrzegła biała skóra bagiennego węża. Czekały tam na nich już inne gormity i wiele ciekawych historii, które miały zostać opowiedziane.
    

niedziela, 24 marca 2013

Rozdział 5 A to co? cz.1

             

            Tajemniczy kształt był coraz bliżej. Na powierzchni wody pojawiały się okręgi rozchodzące szeroko, aż do brzegów. Z wyspy dochodziły przedziwne głosy; część szeptów, a inne z odwagą wykrzykujące coś w niezrozumiałym języku. Wszędzie czuć było smród zgnilizny, jakby starych, nie zmienianych przez miesiąc rycerskich skarpet Wacława (ale Wacław nie miał z tym nic wspólnego!). Nasi bohaterowie ścisnęli się w grupie; trzymając w dłoniach broń patrzyli na zbliżającego się potwora. Na ich czele stał Ryszard, który z miną spragnioną walki wyczekiwał na pojawienie się przeciwnika. Filip stał za pierwszym szeregiem rycerzy Ryszarda, obok Iwonki i Alfreda, a Promyk został przy Olafie.
            Kształt był już przy brzegu; nagle wszystko ucichło, pozieleniała woda uspokoiła się, a głosy na wyspie zamarły. Iwonka delikatnie rozluźniła palce, którymi trzymała strzałę na napiętej cięciwie łuku. Złowieszcza cisza zmroziła wszystkich, a gdzieś na wyspie usłyszeć można było gwizd jakby wiatru ocierającego się o poskręcane gałęzie osmalonego drzewa.
- Wiedziałem, że to nic taki...- nie dokończył Wacław, a z wody wyłonił się ogromny potwór: miał głowę cztery razy większą od człowieka, twarz z drewna; jakby żywcem zdjętą z nietoperza. Barki szerokie z pni drzewa, grube ręce zakończone szpiczastymi palcami i nogi z dwóch potężnych drągów zginające się w kolanach. Jego tułów stworzony ze skały i drewna porośnięty był białymi grzybami, ale to nie wszystko; na jego karku siedziała zgarbiona staruszka, która wymachując drewnianą laską w stronę bohaterów krzyczała jak szalona- „do boju gormiciku! Nie oddamy nikomu naszego domu!”. Potwór wyskoczył z wody i wylądował na błotnistym brzegu. Był dwa razy większy od Promyka, ale najgorsza była starsza kobieta, która wydzierała się swoim skrzypiącym głosem. Stali tak rozwścieczeni, a gęsta, zielonkawa maź zmieszana z wodą, spływała po nich niemrawo tworząc pod stopami kałużę.   
            Pierwszy ku nim pobiegł Ryszard, a za nim jego wierni rycerze: Zygfryd, Krzysztof i Wacław. Iwonka nie czekając wypuściła w stronę potwora strzałę, która przecięła powietrze i wbiła się w jego bark. Wykrzywił się on z bólu, a jego oczy zapłonęły wściekłością. Tupnął w złości swoją wielką jak pień dębu nogą z taką siłą, aż rycerze wywrócili się na zabłoconą ścieżkę; Wacław niestety nie miał zbyt dużo szczęścia i pośliznął się tak niefortunnie, że na plecach używając śliskiego błota niczym ślizgawki wjechał pod same nogi potwora, wprost w zielonkawą kałużę. Gormit złapał biednego rycerza w swoje przerażające szpony. Iwonka szybko wypuściła ze swojego łuku kolejną strzałę skierowaną w głowę przeciwnika, jednak tym razem szalona kobieta odbiła ją swoją drewnianą laską.
            Szalona kobieta nie marnując czasu zerwała z głowy potwora jeden z wygiętych rogów i dmuchnęła przez niego w stronę Iwonki. Wyleciała z niego obrzydliwa zielonkawa maź, która przyczepiła się do twarzy łuczniczki zaklejając jej oczy. Starając się ścignąć paskudztwo z twarzy Iwonka zrobiła kilka kroków do tyłu i wpadła do bagna, z którego przed chwilą wyciągnęli Olafa. Filipek z golemem rzucili się jej na ratunek.
            W tym czasie potwór wpatrywał się swoimi czerwonymi ślepiami w Wacława; jego ręka z każdą kolejną chwilą zamykała się mocniej na tułowiu bezbronnego rycerza.- Poddajcie się i rzućcie broń inaczej wasi przyjaciele zginą!- wykrzyknęła kobieta spluwając resztką zielonej mazi na ścieżkę. Ryszard widząc jak jego mała dziewczynka znika w bagnie zgryzł w złości wargi, schował broń i czym prędzej ruszył jej na ratunek.
- Odłóżcie broń!- krzyknął Alfred- walka z tą kobietą i jej potworem nie ma sensu.
- To nie potwór brodaty skunksie, ale gormit!- odpowiedziała wzburzona kobieta.
- Niech to będzie nawet latająca świnia, byle tylko postawił mnie na ziemię!- Wydusił z siebie, ledwo dysząc Wacław.
- Dobrze Lucjanku- mówiła kobieta głaszcząc potwora po grzywie na czubku głowy- Ci ludzie już się poddali, pokonaliśmy ich, prawda!?- Kończąc krzyknęła, sprytnie pytając naszych bohaterów o wynik starcia.
- Nigdy w życiu Ty stara ropucho!- Wacław wijąc się nie chciał dać za wygraną- niech no się tylko wydostanę to Cię przerobie na wióry ty… ty… ty drewniaku!- Skończył nie mogąc znaleźć słowa opisującego w odpowiedni sposób potwora.
            W chaosie bitwy; kiedy Ryszard z Filipkiem i golemem wyciągali z bagna Iwonkę, a Wacław miażdżony przez potężne dłonie potwora wykrzykiwał co chwilę nowe obraźliwe przezwiska, Krzysztof nie zauważony zakradł się za plecy przeciwników. Napiął mięśnie i pewnie wskoczył na grzbiet olbrzyma, który nawet tego nie poczuł. Po cichu wspinał się na górę, aby unieszkodliwić szaloną staruszkę.
- Droga staruszko, mam na imię Alfred, nie mamy wobec Ciebie i Twojego potwora złych zamiarów- zaczął czarodziej uspokajając atmosferę.
- To dlaczego napadacie na nasz dom, nazywacie Lucjanka, dobrego gormita „potworem” i ciągle wydzieracie się, że zrobicie nam krzywdę!?- przenikliwie zapytała staruszka, ale po chwili wzdrygnęła się- Alfred, ten czarodziej?
- Tak, a to Filipek, syn króla spod Leśnej Góry, golem Promyk, Ryszard Błękitne Ostrze i jego rycerze… no i oczywiście Fuksik, który smacznie śpi w moim kapeluszu. Wyruszyliśmy z zamku, aby odnaleźć dziewięć części siarkowego kryształu; chcieliśmy przenieść się do Płonącego Lasu, ale magia nas zawiodła i wylądowaliśmy tutaj.
- To niemożliwe! Książe wraz z grupą poszukiwaczy przygód zniknęli wiele lat temu pozostawiając Wieczną Gormitową Krainę ciemnościom. Nikt nie wie co się z nimi stało, od dawna nikt ich nie widział, ani o nich nie słyszał.
- To jest niemożliwe!- Wrzasnął zaskoczony Alfred- Błądzimy po tych bagnach co najwyżej kilka dni, a nie kilka lat!- Alfred nie mógł uwierzyć, a do drużyny to chyba na dotarło; część starała się zerwać z twarzy Iwonki obrzydliwą zieloną maź, a pozostali skupili się na potworze; jedynie Zygfryd opuścił broń i uważnie przysłuchiwał się słowom kobiety.
- W taki razie to wy byliście tymi rozbłyskami światła w oddali bagien…- kobieta zamyśliła się, po czym poklepała dosiadanego gormita po karku i szepnęła mu cos do ucha. Uścisk Lucjana osłabł i Wacław mógł złapać oddech, jednak nie poruszał się w potężnych dłoniach, tylko zwisał bezsilnie

piątek, 1 marca 2013

Rozdział 4 Nieoczekiwany obrót spraw cz.3


- Co to może być?- zapytał nachylając się nad przeciwległym brzegiem Filipek. Od dziwnego kokonu dzieliła go zielonkawa woda.
- Hm…to może być kawałek drzewa- odpowiedział Alfred nawet dokładnie nie patrząc.
- Nie, to chyba raczej jakieś martwe zwierzę- zaprzeczyła Iwonka pierwszy raz widząc coś takiego.
            Ryszard przyjrzał się dokładnie kokonowi, po czym spojrzał wystraszony na Zygfryda i krzyknął - to skóra Bagiennego Węża! Kiedy rosną zrzucają starą skórę, aby przyodziać się w nową! -Wszyscy bohaterowie złapali za swoją broń i wtedy za plecami usłyszeli krzyk Olafa.
            Najprawdopodobniej stracił równowagę starając się dogonić towarzyszy wąską ścieżką i wpadł do bagna. Stał w nim zanurzony po klatkę piersiową i nie mógł się wydostać. Pierwsza dobiegła do niego Iwonka, jednak nie mogła go dosięgnąć. Tak samo Ryszard i jego rycerze; ludzkie ręce były za krótkie. Ciężka zbroja sprawiała, że Olaf zanurzał się coraz bardziej, bagno sięgało mu już do szyi. Błagając o pomoc wyciągał w kierunku drużyny ręce, ale nikt nie był w stanie ich dosięgnąć. Wszystko działo się bardzo szybko. Czarodziej mimo problemów z magią postanowił rzucić zaklęcie; wypowiedział kilka dziwnych słów, a z jego laski wystrzeliła mała błyskawica i niemal trafiła w Olafa.
- Co ty najlepszego wyprawiasz! Chcesz go zabić!?- krzyczał wściekły Ryszard starając się dosięgnąć pochwą miecza uwięzionego w bagnie rycerza, była ona jednak zbyt krótka.
- Moje zaklęcia nie działają tak jak powinny! Spróbuję jeszcze raz- tłumaczył się Alfred szukając jakiegoś rozwiązania.
- Nie rób tego Alfredzie bo zabijesz nas wszystkich!- Wreszcie odezwał się zrozpaczony Filipek.- Golemie proszę ratuj go!
Olaf zanurzył się już niemal cały, a z bagna wystawały jedynie jego ręce. Promyk podbiegł do brzegu, ale Iwonka napięła swój łuk i wymierzyła w jego stronę.
- Nie zbliżaj się do niego odmieńcu! Ojciec ostrzegał, aby nigdy nie ufać magicznym istotom!- Golem, nie przejmując się tym niemal wydłużył się cały i nie odrywając stóp od brzegu dosięgnął rąk Olafa. Złapał go za przedramiona i mocno pociągnął w stronę brzegu. Kiedy zbliżył się na wystarczającą odległość Ryszard wraz z pozostałymi złapali go i wspólnymi siłami wyciągnęli na ścieżkę.
            Olaf ciężko oddychał, a po jego cennej zbroi pozostały tylko fragmenty. Bagno wciągnęło też jego rodzinny miecz i ulubiony łuk; najważniejsze było jednak to, że udało się wyciągnąć rycerza z błotnistej pułapki. Iwonka ze łzami w oczach patrzyła na golema, który uratował życie jednemu z najlepszych rycerzy jej ojca. Czuła wstyd, ale nie potrafiła przeprosić; jeszcze nie przyszedł ten czas.
            Kiedy bohaterowie ściskali Olafa, ciesząc się, że jest cały i zdrowy Krzysztof szarpnął Zygfryda za bark i pokazał mu wodę znajdującą się przed wyspą. Zygfryd wstał i dostrzegł jak na jej powierzchni pojawiają się okręgi; coś dużego poruszało się pod wodą i zbliżało w ich stronę.
- Wyciągnijcie broń! Bagienny wąż się zbliża!- krzyknął Zygfryd ku zaskoczeniu całej drużyny.     

środa, 27 lutego 2013

Rozdział 4 Nieoczekiwany obrót spraw cz.2



        Droga była niełatwa i bardzo męcząca; gęsty smród bagien unosił się nad zwałami błota i niemal mieszał z delikatną mgłą. Kilka ogników będących Płonącym Lasem lekko migotało w oddali napawając okruchami nadziei. Dzięki jednemu z korytarzy blasku gwiazd padającym z pomiędzy chmur gdzieś w oddali bagien, bohaterowie mogli dostrzec co znajduje się przed nimi. I właśnie ten korytarz światła wzięli sobie za pierwszy cel podróży; oczywiście kierowali się w stronę Płonącego Lasu, jednak był on tak daleko, że postanowili najpierw pokonać bagna, a korytarz światła wydawał się jedynym miejscem, gdzie mogło wydarzyć się coś dobrego (nie wiedzieli jeszcze jak bardzo się mylili).
Idąc, dokładnie patrzyli pod nogi, ponieważ chwila nieuwagi mogła kosztować kąpiel w śmierdzącym bagnie, a tak naprawdę nikt nie wiedział co się w nim znajduje. Na czele drużyny szła Iwonka, zgrabnie pokonując kolejne metry wyłaniającej się z mgły wąskiej dróżki. Odwracała ona co jakiś czas głowę ku drużynie, aby upewnić się, że wszyscy są cali i zdrowi. Filipek zauważył, że zawsze kiedy łuczniczka patrzy na golema jej wzrok zdradza jakąś dziwną podejrzliwość.
Golem mimo swego dużego ciężaru wcale nie zapadał się w błotnistą ścieżkę. Stawiał kroki powoli i rytmicznie, delikatnie dotykając pożółkłych traw. Wydawało się, że jest lżejszy od człowieka. Inaczej było z rycerzami, którzy w swych okazałych zbrojach co chwilę zapadali się po kolana w błoto. Spowalniali całą grupę, jednak nikt z towarzyszy nic nie mówił, ponieważ nie chciał być niemiły.
Ryszard nie wytrzymał kiedy jego karmazynowy płaszcz (teraz cały przemoczony i zabłocony) zaczepił o wystający konar i przewrócił go na plecy. Bohater wstał rozwścieczony,  wyciągnął swoje błękitne ostrze i błyskawicznym ruchem pociął płaszcz na kawałki.
- Bez przesady! Jest tu naprawdę duszno, a ja nie wytrzymam dłużej w tym żelastwie! Czuję jakbym chodził po topniejącym maśle. – Krzyczał zrzucając z siebie ciężkie rękawice i resztki karmazynowego płaszcza.- Moi kochani rycerze, spójrzcie na naszych towarzyszy, spowalniamy ich, a to godzi w moją szlachetną dumę! Te ciężkie zbroje w niczym nam tu nie pomogą.
- Masz rację Ryszardzie- odpowiedział zdyszanym głosem starszy już Zygfryd.- Wydaje się, że te bagna nie mają końca, powinniśmy znaleźć jakieś odpowiednie miejsce i tam zostawić nasze zbroje.
- Zgadzam się szefie; jeszcze trochę i moja zbroja zardzewieje, i jak wtedy wyciągnę z niej mój brzuszek? Ratujmy go póki jeszcze możemy!- Wykrzyknął ze śmiechem Wacław. Krzysztof z racji tego, że zawsze mało mówił, jedynie przytaknął z aprobatą głową. Najmłodszy z rycerzy Olaf miał wątpliwości.
- A co jeśli te bagna zaraz się skończą? Otrzymałem tę zbroję od ojca, a on od swojego ojca, nie mogę tak po prostu zostawić jej tutaj.
- Mam pewne zaklęcie…- wtrącił się Alfred, ale Ryszard od razu mu przerwał.
- Czarodzieju, na razie wystarczy twoich zaklęć. Olafie, rozumiem twoje obawy- kontynuował patrząc swojemu rycerzowi prosto w oczy- jednak spowalniamy całą drużynę i narażamy samych siebie na niebezpieczeństwo. Spójrz, jeżeli w swej pięknej zbroi wpadniesz do bagna nikt z nas nie będzie w stanie wyciągnąć takiego ciężaru, a nie wiesz co tak naprawdę czai się w tym nieprzeniknionym mroku. Jeżeli tak się stanie, najprawdopodobniej ani twój syn, ani tym bardziej jego syn nie otrzymają zbroi twoich przodków. My swoje zbroje zostawiamy tutaj i wierzymy, że po nie wrócimy. Ty rycerzu rób to co mówi Ci serce.
            Rycerze zaczęli ściągać z siebie części zbroi.
- Wybacz generale, ale moje serce mówi mi, że nie mogę daru tak cennego pozostawić tutaj bez opieki- po chwili zastanowienia odpowiedział Olaf, po czym spojrzał na Iwonkę, a ta szybko odwróciła wzrok; Filipkowi wydawało się, że młody rycerz stara się jej zaimponować.
- Jesteś jeszcze młody, ale jeśli taka twoja wola, to niech tak będzie. Pamiętaj jednak, że nie możesz opóźniać drużyny, musisz dotrzymać nam kroku. – zakończył z ojcowskim uśmiechem Ryszard.
            Filipek wszystko obserwował ucząc się jak być dobrym dowódcą. Rozumiał, że Ryszard mimo porywczości szanuje decyzję swoich rycerzy i nie chciałby, aby stało się im coś złego. Dostrzegał również, że generał nie uważał decyzji Olafa za właściwą, chciał jednak, aby młody człowiek sam odpowiedział za swoje wybory.
            Trójka rycerzy ściągnęła swoje płytowe zbroje i ustawiła je pod dużym spalonym pniem drzewa nieopodal ścieżki. Pozostali oni jedynie w skórzanych zbrojach, które zawsze nosili pod płytowymi, aby jeszcze lepiej chronić ciała. Nie marnując już więcej czasu grupa bohaterów ruszyła w głąb mrocznych bagien.
            Zdawało się jakby droga nie miała końca; kula ognia nie pojawiała się na Wieży Słonecznej, dlatego bohaterowie nie mieli pojęcia jak długo podróżują krętymi ścieżkami bagien. Ich brzuchy mówiły jednak o kolejnych upływających godzinach burcząc coraz częściej i głośniej. Nadzieją był korytarz światła, do którego zbliżali się z każdym kolejnym krokiem. Rozświetlał on mroki bagien, przez co bohaterowie mogli zobaczyć więcej.
            Grupę prowadziła Iwonka; szła pewnie w dłoniach trzymając swój złoty łuk. Daleko za nią Filipek, Promyk i Alfred (jak zapewne domyślacie się ze śpiącym w kapeluszu Fuksikiem), który wciąż zadawał golemowi dziesiątki przeróżnych pytań. Za nimi Ryszard i jego trzej rycerze: Zygfryd, Wacław i Krzysztof; Olaf został z tyłu strasznie męcząc się w swojej ciężkiej zbroi. Aby nie myśleć o jedzeniu i nieprzeniknionych ciemnościach, rycerze (a konkretnie umierający z głodu Wacław) zaczęli radośnie śpiewać (oczywiście bez zdyszanego Olafa): 
           
Pod ciemnym wzgórzem słychać głośny trzask
Toż to nasz Ryszard walczy z wrogiem sam
Lecz cała drużyna jest już niemal tam
Biegnie czym prędzej poprzez ciemny las

Niebo zakryły chmury ostrych strzał
Razem z Ryszardem ścianę mamy z tarcz
Stoimy już razem, ramię w ramię brat
Strzały jak kłosy- nic nie zrobią nam

Wróg już naciera, pragnie zgładzić nas
Krzyk z bratnich gardeł wprowadza nas w szał
Jest ich więcej, dziś zgaśnie w oczach blask
Lecz śpiewamy razem, bo śmieszy nas strach

Ich śpiewy przerwał krzyk Iwonki, która dotarła do otoczonej przez pozieleniałą wodę wyspy. Wszyscy czym prędzej przybiegli, tylko Olaf guzdrał się strasznie na szarym końcu.
Wokół wyspy nie unosiła się mgła, dzięki temu bohaterowie dostrzegli znajdujące się na jej środku czarne, pokrzywione pokracznie drzewo, obok, którego mieściło się kilka dużych  równo ciosanych kamieni. Nad brzegiem leżał jakiś długi na kilkanaście metrów biały kształt, wyglądał jakby gęsto powlekany pajęczyną kokon i to właśnie on przyciągnął wzrok Iwonki. Temu miejscu złowieszczej  aury dodawał  okropny smród zgnilizny, który niemal palił naszych bohaterów w oczy.

niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział 4 Nieoczekiwany obrót spraw cz.1



         Wydawało się, że podróż trwała tyle co mrugnięcie powiek; niestety ku zaskoczeniu bohaterów ciemność zniknęła tylko po to, aby ich oczom ukazać skąpane w mroku bagna rozpościerające się wszędzie gdzie nie spojrzeć. Mrok był tak gęsty, że blask oddalonych gwiazd tworzył korytarze światła, które niczym ostatni promyk nadziei przedzierały się przez ciężkie chmury, ostatkiem sił dotykając ziemi. W tej niemrawej jasności z bagien wyrastały pojedyncze konary czarnych osmalonych drzew, a także wysokie pożółkłe trawy pochylone nad ciemnymi wodami zalewającymi cały obszar tworząc ogromne mokradła. Na wysokość pasa bohaterów unosiła się delikatna mgła skutecznie ukrywając znajdujące się pomiędzy błotem nieduże dróżki, gdzie trawa mieniła się jeszcze delikatną zielenią. To złowieszcze miejsce przygotowało wiele pułapek na nieostrożnych wędrowców.
          Nasi bohaterowie stali po kolana zanurzeni w błocie, zimny wiatr owiewał ich twarze, a smród zgnilizny dobierał się do nozdrzy. Mimo tego w głowach ciągle dudniło im echo obietnicy Filipka.
- Czarodzieju, gdzie  ty nas przeniosłeś?- zaczął Ryszard rozglądając się badawczo.
- Nie wiem- odpowiedział Alfred mocno zamyślony.
- Jak to nie wiesz!?- wybuchnął- intuicja podpowiadała mi, żeby nie ufać czarodziejom i nieznanej magii!
- Panie… Ryszardzie… ale… spokojnie. Przecież mówiłem, że klepsydra czasu… i… coś może pójść nie tak…- Alfred jąkał się zakłopotany. Drapał się po czole, albo nawijał na palec włosy swojej długiej siwej brody, starając się zrozumieć co to za miejsce. 
- Być może, ale nie mówiłeś, że przeniesiemy się do innego świata! To nie wygląda na Płonący Las! W ogóle nie znam tego miejsca, a podróżowałem niemal po całej Wiecznej Gormitowej Krainie!- krzyczał zdenerwowany. Ryszard nigdy nie ufał czarodziejom, a tym bardziej nieznanej magii, ale kiedy spostrzegł, że Filipek dokładnie mu się przygląda, uspokoił się i zagryzł wargi.
            „Jak to możliwe, że najznamienitszy generał mojego ojca jest tak wybuchowy? Przecież ma on dawać przykład innym? Chyba, ze w tym szaleństwie tkwi jego siła. Gdy wpadnie w szał i dobędzie swój ogromny miecz lepiej nie wchodzić mu w drogę. Już sama postura Ryszarda budzi szacunek i ta pokryta bliznami twarz, na pewno walczył w wielu bitwach.”- pomyślał Filipek.
- Nie mogliśmy przenieść się do innego świata, to niemożliwe- Czarodziej zamyślony starał się wytłumaczyć przed drużyną.
- Książę to dziwne, ale nie czuję mocy żadnej z części kryształu. Nie znam również miejsca, w którym jesteśmy- wtrącił golem.
- Spójrzcie! Tam w oddali!- Krzyknęła Iwonka wskazując palcem odległe jasne punkty.- To przecież Płonący Las. Wszyscy dokładnie przyjrzeli się światełkom.
- Jeżeli to Płonący Las, a wszystko na to wskazuje powinniśmy być w okolicy Równiny Pokoju, ale to na pewno nie jest Równina Pokoju- powiedział Ryszard zniechęcony i wciąż zdenerwowany.
- Może to to, co po niej zostało?- Alfred powiedział głośno, po czym ponownie zamyślił się i mówił dalej jakby tylko do siebie.- Bywa, że podróże w czasie wydłużają się, dlatego są takie niebezpieczne; zniszczenie kryształu, sen króla, uwięzienie Strażnika Wieży Słonecznej, Planeta Księżycowa i te przeklęte ciemności… tak, to wszystko mogło wpłynąć na moc klepsydry czasu.- Rozważał mrucząc sam do siebie, ale na tyle głośno, że słyszała go reszta drużyny.
- W takim razie to może być Płonący Las!- krzyknęła Iwonka przerywając jego rozważania. Starzec wyrwał się z zamyślenia, wstał i spojrzał swoim już starym, jednak wciąż przenikliwym wzrokiem w dal i powiedział.
- Tak, to na pewno jest Płonący Las.
            Filipek tylko przysłuchiwał się rozmowie przez cały czas zastanawiając się nad tym co powiedzieć. Zdawał sobie sprawę z tego, że oczy wszystkich skierowane są na niego i podczas kiedy ojciec zasnął on jest tym w kim towarzysze upatrują nadzieję na powodzenie wyprawy. Dlatego musiał być dzielny i pokazać, że w jego sercu nie ma lęku. Tłumiąc emocje uśmiechnął się i zaczął.
- Alfredzie, czy jesteś pewny, że te punkty w oddali to Płonący Las?
- Tak Filipku, jestem pewien.
- Ja również- wtrącił się Ryszard- podobnie jak Iwonka i reszta moich rycerzy.- Rycerze pokornie kiwnęli głową nie odzywając się. Byli bardzo spokojni jak na zaistniałą sytuację, na pewno nie raz byli w większych opałach.
- Ja również tak uważam- dopowiedział Promyk.
- W takim razie ruszajmy w drogę. Musimy pokonać te bagna i dotrzeć do Płonącego Lasu. Jedna z części kryształu już pewnie tam na nas czeka.
            Słowa Filipka wypowiedziane jakby bez większych emocji wzbudziły podziw wśród rycerzy, jednak Alfred i Promyk wyczuli niepewność księcia i rozumieli jak ogromny ciężar spoczął na jego barkach. W głębi siebie postanowili, że zrobią wszystko, aby mu pomóc. Nie tracąc czasu kompania dzielnych bohaterów ruszyła wąską pożółkłą ścieżką poprzez roztaczające się wokoło bagna.

niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 3 Ku przygodzie cz.3



            W bibliotece wciąż płonęły świece oświetlając twarze naszych bohaterów. Były one zdeterminowane, gotowe do drogi, każdy radował się, że nadchodząca przygoda już niemal puka do drzwi (albo po prostu nie chciał ukazać przed innymi strachu). Filipek poprosił, aby wszyscy zbliżyli się do stołu. Zygfryd, Wacław, Krzysztof i Olaf zostawili otwarte drzwi i przy głośnym szczękaniu swoich ciężkich zbroi dołączyli do pozostałych.
- A więc to jest nasza grupa, która wyruszy na poszukiwanie dziewięciu części kryształu?- zaczął Filipek.- Ja, Alfred, Promyk, Ryszard, Iwonka, Wacław, Krzysztof, Zygfryd, Olaf i… Fuksik, czy kogoś pominąłem?
- Nie, jesteśmy wszyscy zwarci i gotowi do drogi!- odpowiedział Ryszard wypinając swoja opancerzoną pierś.
- Jednak za nim wyruszymy chciałbym, aby…
- Książę- przerwał Filipkowi Promyk- moc odłamku z Płonącego Lasu znacznie wzrosła, smok musi być bardzo blisko.
- Do Płonącego Lasu nawet na najszybszych koniach jest 7 dni drogi! Nie licząc tych przeklętych ciemności!- wtrącił się Ryszard.
- Jak myślisz Promyku, ile mamy czasu?
- Książę, smok może być nawet przy Kamiennych Szczytach (były to gniazda strażników Płonącego Lasu, ale o tym dowiecie się więcej w dalszej części, z opowieść pewnego zacnego bohatera, którego serce bije od kilku tysięcy lat) nie mamy już czasu.- Odpowiedział golem.
- Powinniśmy wyruszyć w inne miejsce! Proponuję od razu napaść na smoka w jego Metalowej Górze!- Wykrzyczał Ryszard sięgając po swój ogromny miecz.
            Rycerze generała na czele z Iwonką zaczęli głośno wykrzykiwać -„Na smoka!”, „wytniemy mu z piersi złe serce!”, „nikt nas nie powstrzyma!”, „zdobędziemy kryształ!”. Filipek, jednak mocno zamyślił się; wiedział, że nie zastaną smoka w domu, czuł, że nie jest to właściwa droga. Spojrzał na Promyka, który czekał na rozkazy, a potem na czarodzieja i wtedy do głowy przyszła mu myśl.
- Wujku, twoja klepsydra czasu! Przy jej pomocy przeniesiemy się do Płonącego Lasu!.- Krzyknął jakby właśnie odnalazł jedną z części siarkowego kryształu.
- Filipku, to świetny pomysł, ale została mi tylko jedna. To bardzo daleko, a nas jest zbyt wielu, nie wiem czy wystarczy mocy, aby przenieść nas wszystkich. Poza tym ciemność wypacza sens zaklęć i może stać się coś czego nie jestem w stanie przewidzieć - odpowiedział zakłopotany Alfred.
- Mimo to musimy spróbować!- Filipek był przekonany, że jest to najlepsza decyzja jaką może podjąć.
Ryszardowi i jego rycerzom ten pomysł zbytnio nie przypadł do gustu: Po pierwsze nie przepadali za nieznajomą magią, a po drugie chyba nie do końca ufali czarodziejowi, który w kapeluszu trzyma kota… Jednak Filipek był księciem, a oni oddali się pod jego rozkazy. Nie tracąc czasu wszyscy zbliżyli się do siebie, stworzyli koło i położyli na ramieniu sąsiada dłonie. Alfred wszedł do środka, uniósł klepsydrę i zaczął mówić coś w nieznanym języku. Filipek zamknął oczy i poprzysiągł na głos przy swych towarzyszach –„Tato obiecuje Ci, że zdobędziemy dla ciebie wszystkie kawałki kryształu i już nie długo znowu otworzysz oczy! Obiecuję Ci to!”- Wszyscy poczuli jak ich ciała stają się lekkie i unoszą ponad biblioteczną posadzkę. Nagle mignęło światło tak jasne, że każdy z bohaterów zamknął oczy. I nastała ciemność.