środa, 27 lutego 2013

Rozdział 4 Nieoczekiwany obrót spraw cz.2



        Droga była niełatwa i bardzo męcząca; gęsty smród bagien unosił się nad zwałami błota i niemal mieszał z delikatną mgłą. Kilka ogników będących Płonącym Lasem lekko migotało w oddali napawając okruchami nadziei. Dzięki jednemu z korytarzy blasku gwiazd padającym z pomiędzy chmur gdzieś w oddali bagien, bohaterowie mogli dostrzec co znajduje się przed nimi. I właśnie ten korytarz światła wzięli sobie za pierwszy cel podróży; oczywiście kierowali się w stronę Płonącego Lasu, jednak był on tak daleko, że postanowili najpierw pokonać bagna, a korytarz światła wydawał się jedynym miejscem, gdzie mogło wydarzyć się coś dobrego (nie wiedzieli jeszcze jak bardzo się mylili).
Idąc, dokładnie patrzyli pod nogi, ponieważ chwila nieuwagi mogła kosztować kąpiel w śmierdzącym bagnie, a tak naprawdę nikt nie wiedział co się w nim znajduje. Na czele drużyny szła Iwonka, zgrabnie pokonując kolejne metry wyłaniającej się z mgły wąskiej dróżki. Odwracała ona co jakiś czas głowę ku drużynie, aby upewnić się, że wszyscy są cali i zdrowi. Filipek zauważył, że zawsze kiedy łuczniczka patrzy na golema jej wzrok zdradza jakąś dziwną podejrzliwość.
Golem mimo swego dużego ciężaru wcale nie zapadał się w błotnistą ścieżkę. Stawiał kroki powoli i rytmicznie, delikatnie dotykając pożółkłych traw. Wydawało się, że jest lżejszy od człowieka. Inaczej było z rycerzami, którzy w swych okazałych zbrojach co chwilę zapadali się po kolana w błoto. Spowalniali całą grupę, jednak nikt z towarzyszy nic nie mówił, ponieważ nie chciał być niemiły.
Ryszard nie wytrzymał kiedy jego karmazynowy płaszcz (teraz cały przemoczony i zabłocony) zaczepił o wystający konar i przewrócił go na plecy. Bohater wstał rozwścieczony,  wyciągnął swoje błękitne ostrze i błyskawicznym ruchem pociął płaszcz na kawałki.
- Bez przesady! Jest tu naprawdę duszno, a ja nie wytrzymam dłużej w tym żelastwie! Czuję jakbym chodził po topniejącym maśle. – Krzyczał zrzucając z siebie ciężkie rękawice i resztki karmazynowego płaszcza.- Moi kochani rycerze, spójrzcie na naszych towarzyszy, spowalniamy ich, a to godzi w moją szlachetną dumę! Te ciężkie zbroje w niczym nam tu nie pomogą.
- Masz rację Ryszardzie- odpowiedział zdyszanym głosem starszy już Zygfryd.- Wydaje się, że te bagna nie mają końca, powinniśmy znaleźć jakieś odpowiednie miejsce i tam zostawić nasze zbroje.
- Zgadzam się szefie; jeszcze trochę i moja zbroja zardzewieje, i jak wtedy wyciągnę z niej mój brzuszek? Ratujmy go póki jeszcze możemy!- Wykrzyknął ze śmiechem Wacław. Krzysztof z racji tego, że zawsze mało mówił, jedynie przytaknął z aprobatą głową. Najmłodszy z rycerzy Olaf miał wątpliwości.
- A co jeśli te bagna zaraz się skończą? Otrzymałem tę zbroję od ojca, a on od swojego ojca, nie mogę tak po prostu zostawić jej tutaj.
- Mam pewne zaklęcie…- wtrącił się Alfred, ale Ryszard od razu mu przerwał.
- Czarodzieju, na razie wystarczy twoich zaklęć. Olafie, rozumiem twoje obawy- kontynuował patrząc swojemu rycerzowi prosto w oczy- jednak spowalniamy całą drużynę i narażamy samych siebie na niebezpieczeństwo. Spójrz, jeżeli w swej pięknej zbroi wpadniesz do bagna nikt z nas nie będzie w stanie wyciągnąć takiego ciężaru, a nie wiesz co tak naprawdę czai się w tym nieprzeniknionym mroku. Jeżeli tak się stanie, najprawdopodobniej ani twój syn, ani tym bardziej jego syn nie otrzymają zbroi twoich przodków. My swoje zbroje zostawiamy tutaj i wierzymy, że po nie wrócimy. Ty rycerzu rób to co mówi Ci serce.
            Rycerze zaczęli ściągać z siebie części zbroi.
- Wybacz generale, ale moje serce mówi mi, że nie mogę daru tak cennego pozostawić tutaj bez opieki- po chwili zastanowienia odpowiedział Olaf, po czym spojrzał na Iwonkę, a ta szybko odwróciła wzrok; Filipkowi wydawało się, że młody rycerz stara się jej zaimponować.
- Jesteś jeszcze młody, ale jeśli taka twoja wola, to niech tak będzie. Pamiętaj jednak, że nie możesz opóźniać drużyny, musisz dotrzymać nam kroku. – zakończył z ojcowskim uśmiechem Ryszard.
            Filipek wszystko obserwował ucząc się jak być dobrym dowódcą. Rozumiał, że Ryszard mimo porywczości szanuje decyzję swoich rycerzy i nie chciałby, aby stało się im coś złego. Dostrzegał również, że generał nie uważał decyzji Olafa za właściwą, chciał jednak, aby młody człowiek sam odpowiedział za swoje wybory.
            Trójka rycerzy ściągnęła swoje płytowe zbroje i ustawiła je pod dużym spalonym pniem drzewa nieopodal ścieżki. Pozostali oni jedynie w skórzanych zbrojach, które zawsze nosili pod płytowymi, aby jeszcze lepiej chronić ciała. Nie marnując już więcej czasu grupa bohaterów ruszyła w głąb mrocznych bagien.
            Zdawało się jakby droga nie miała końca; kula ognia nie pojawiała się na Wieży Słonecznej, dlatego bohaterowie nie mieli pojęcia jak długo podróżują krętymi ścieżkami bagien. Ich brzuchy mówiły jednak o kolejnych upływających godzinach burcząc coraz częściej i głośniej. Nadzieją był korytarz światła, do którego zbliżali się z każdym kolejnym krokiem. Rozświetlał on mroki bagien, przez co bohaterowie mogli zobaczyć więcej.
            Grupę prowadziła Iwonka; szła pewnie w dłoniach trzymając swój złoty łuk. Daleko za nią Filipek, Promyk i Alfred (jak zapewne domyślacie się ze śpiącym w kapeluszu Fuksikiem), który wciąż zadawał golemowi dziesiątki przeróżnych pytań. Za nimi Ryszard i jego trzej rycerze: Zygfryd, Wacław i Krzysztof; Olaf został z tyłu strasznie męcząc się w swojej ciężkiej zbroi. Aby nie myśleć o jedzeniu i nieprzeniknionych ciemnościach, rycerze (a konkretnie umierający z głodu Wacław) zaczęli radośnie śpiewać (oczywiście bez zdyszanego Olafa): 
           
Pod ciemnym wzgórzem słychać głośny trzask
Toż to nasz Ryszard walczy z wrogiem sam
Lecz cała drużyna jest już niemal tam
Biegnie czym prędzej poprzez ciemny las

Niebo zakryły chmury ostrych strzał
Razem z Ryszardem ścianę mamy z tarcz
Stoimy już razem, ramię w ramię brat
Strzały jak kłosy- nic nie zrobią nam

Wróg już naciera, pragnie zgładzić nas
Krzyk z bratnich gardeł wprowadza nas w szał
Jest ich więcej, dziś zgaśnie w oczach blask
Lecz śpiewamy razem, bo śmieszy nas strach

Ich śpiewy przerwał krzyk Iwonki, która dotarła do otoczonej przez pozieleniałą wodę wyspy. Wszyscy czym prędzej przybiegli, tylko Olaf guzdrał się strasznie na szarym końcu.
Wokół wyspy nie unosiła się mgła, dzięki temu bohaterowie dostrzegli znajdujące się na jej środku czarne, pokrzywione pokracznie drzewo, obok, którego mieściło się kilka dużych  równo ciosanych kamieni. Nad brzegiem leżał jakiś długi na kilkanaście metrów biały kształt, wyglądał jakby gęsto powlekany pajęczyną kokon i to właśnie on przyciągnął wzrok Iwonki. Temu miejscu złowieszczej  aury dodawał  okropny smród zgnilizny, który niemal palił naszych bohaterów w oczy.

niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział 4 Nieoczekiwany obrót spraw cz.1



         Wydawało się, że podróż trwała tyle co mrugnięcie powiek; niestety ku zaskoczeniu bohaterów ciemność zniknęła tylko po to, aby ich oczom ukazać skąpane w mroku bagna rozpościerające się wszędzie gdzie nie spojrzeć. Mrok był tak gęsty, że blask oddalonych gwiazd tworzył korytarze światła, które niczym ostatni promyk nadziei przedzierały się przez ciężkie chmury, ostatkiem sił dotykając ziemi. W tej niemrawej jasności z bagien wyrastały pojedyncze konary czarnych osmalonych drzew, a także wysokie pożółkłe trawy pochylone nad ciemnymi wodami zalewającymi cały obszar tworząc ogromne mokradła. Na wysokość pasa bohaterów unosiła się delikatna mgła skutecznie ukrywając znajdujące się pomiędzy błotem nieduże dróżki, gdzie trawa mieniła się jeszcze delikatną zielenią. To złowieszcze miejsce przygotowało wiele pułapek na nieostrożnych wędrowców.
          Nasi bohaterowie stali po kolana zanurzeni w błocie, zimny wiatr owiewał ich twarze, a smród zgnilizny dobierał się do nozdrzy. Mimo tego w głowach ciągle dudniło im echo obietnicy Filipka.
- Czarodzieju, gdzie  ty nas przeniosłeś?- zaczął Ryszard rozglądając się badawczo.
- Nie wiem- odpowiedział Alfred mocno zamyślony.
- Jak to nie wiesz!?- wybuchnął- intuicja podpowiadała mi, żeby nie ufać czarodziejom i nieznanej magii!
- Panie… Ryszardzie… ale… spokojnie. Przecież mówiłem, że klepsydra czasu… i… coś może pójść nie tak…- Alfred jąkał się zakłopotany. Drapał się po czole, albo nawijał na palec włosy swojej długiej siwej brody, starając się zrozumieć co to za miejsce. 
- Być może, ale nie mówiłeś, że przeniesiemy się do innego świata! To nie wygląda na Płonący Las! W ogóle nie znam tego miejsca, a podróżowałem niemal po całej Wiecznej Gormitowej Krainie!- krzyczał zdenerwowany. Ryszard nigdy nie ufał czarodziejom, a tym bardziej nieznanej magii, ale kiedy spostrzegł, że Filipek dokładnie mu się przygląda, uspokoił się i zagryzł wargi.
            „Jak to możliwe, że najznamienitszy generał mojego ojca jest tak wybuchowy? Przecież ma on dawać przykład innym? Chyba, ze w tym szaleństwie tkwi jego siła. Gdy wpadnie w szał i dobędzie swój ogromny miecz lepiej nie wchodzić mu w drogę. Już sama postura Ryszarda budzi szacunek i ta pokryta bliznami twarz, na pewno walczył w wielu bitwach.”- pomyślał Filipek.
- Nie mogliśmy przenieść się do innego świata, to niemożliwe- Czarodziej zamyślony starał się wytłumaczyć przed drużyną.
- Książę to dziwne, ale nie czuję mocy żadnej z części kryształu. Nie znam również miejsca, w którym jesteśmy- wtrącił golem.
- Spójrzcie! Tam w oddali!- Krzyknęła Iwonka wskazując palcem odległe jasne punkty.- To przecież Płonący Las. Wszyscy dokładnie przyjrzeli się światełkom.
- Jeżeli to Płonący Las, a wszystko na to wskazuje powinniśmy być w okolicy Równiny Pokoju, ale to na pewno nie jest Równina Pokoju- powiedział Ryszard zniechęcony i wciąż zdenerwowany.
- Może to to, co po niej zostało?- Alfred powiedział głośno, po czym ponownie zamyślił się i mówił dalej jakby tylko do siebie.- Bywa, że podróże w czasie wydłużają się, dlatego są takie niebezpieczne; zniszczenie kryształu, sen króla, uwięzienie Strażnika Wieży Słonecznej, Planeta Księżycowa i te przeklęte ciemności… tak, to wszystko mogło wpłynąć na moc klepsydry czasu.- Rozważał mrucząc sam do siebie, ale na tyle głośno, że słyszała go reszta drużyny.
- W takim razie to może być Płonący Las!- krzyknęła Iwonka przerywając jego rozważania. Starzec wyrwał się z zamyślenia, wstał i spojrzał swoim już starym, jednak wciąż przenikliwym wzrokiem w dal i powiedział.
- Tak, to na pewno jest Płonący Las.
            Filipek tylko przysłuchiwał się rozmowie przez cały czas zastanawiając się nad tym co powiedzieć. Zdawał sobie sprawę z tego, że oczy wszystkich skierowane są na niego i podczas kiedy ojciec zasnął on jest tym w kim towarzysze upatrują nadzieję na powodzenie wyprawy. Dlatego musiał być dzielny i pokazać, że w jego sercu nie ma lęku. Tłumiąc emocje uśmiechnął się i zaczął.
- Alfredzie, czy jesteś pewny, że te punkty w oddali to Płonący Las?
- Tak Filipku, jestem pewien.
- Ja również- wtrącił się Ryszard- podobnie jak Iwonka i reszta moich rycerzy.- Rycerze pokornie kiwnęli głową nie odzywając się. Byli bardzo spokojni jak na zaistniałą sytuację, na pewno nie raz byli w większych opałach.
- Ja również tak uważam- dopowiedział Promyk.
- W takim razie ruszajmy w drogę. Musimy pokonać te bagna i dotrzeć do Płonącego Lasu. Jedna z części kryształu już pewnie tam na nas czeka.
            Słowa Filipka wypowiedziane jakby bez większych emocji wzbudziły podziw wśród rycerzy, jednak Alfred i Promyk wyczuli niepewność księcia i rozumieli jak ogromny ciężar spoczął na jego barkach. W głębi siebie postanowili, że zrobią wszystko, aby mu pomóc. Nie tracąc czasu kompania dzielnych bohaterów ruszyła wąską pożółkłą ścieżką poprzez roztaczające się wokoło bagna.

niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 3 Ku przygodzie cz.3



            W bibliotece wciąż płonęły świece oświetlając twarze naszych bohaterów. Były one zdeterminowane, gotowe do drogi, każdy radował się, że nadchodząca przygoda już niemal puka do drzwi (albo po prostu nie chciał ukazać przed innymi strachu). Filipek poprosił, aby wszyscy zbliżyli się do stołu. Zygfryd, Wacław, Krzysztof i Olaf zostawili otwarte drzwi i przy głośnym szczękaniu swoich ciężkich zbroi dołączyli do pozostałych.
- A więc to jest nasza grupa, która wyruszy na poszukiwanie dziewięciu części kryształu?- zaczął Filipek.- Ja, Alfred, Promyk, Ryszard, Iwonka, Wacław, Krzysztof, Zygfryd, Olaf i… Fuksik, czy kogoś pominąłem?
- Nie, jesteśmy wszyscy zwarci i gotowi do drogi!- odpowiedział Ryszard wypinając swoja opancerzoną pierś.
- Jednak za nim wyruszymy chciałbym, aby…
- Książę- przerwał Filipkowi Promyk- moc odłamku z Płonącego Lasu znacznie wzrosła, smok musi być bardzo blisko.
- Do Płonącego Lasu nawet na najszybszych koniach jest 7 dni drogi! Nie licząc tych przeklętych ciemności!- wtrącił się Ryszard.
- Jak myślisz Promyku, ile mamy czasu?
- Książę, smok może być nawet przy Kamiennych Szczytach (były to gniazda strażników Płonącego Lasu, ale o tym dowiecie się więcej w dalszej części, z opowieść pewnego zacnego bohatera, którego serce bije od kilku tysięcy lat) nie mamy już czasu.- Odpowiedział golem.
- Powinniśmy wyruszyć w inne miejsce! Proponuję od razu napaść na smoka w jego Metalowej Górze!- Wykrzyczał Ryszard sięgając po swój ogromny miecz.
            Rycerze generała na czele z Iwonką zaczęli głośno wykrzykiwać -„Na smoka!”, „wytniemy mu z piersi złe serce!”, „nikt nas nie powstrzyma!”, „zdobędziemy kryształ!”. Filipek, jednak mocno zamyślił się; wiedział, że nie zastaną smoka w domu, czuł, że nie jest to właściwa droga. Spojrzał na Promyka, który czekał na rozkazy, a potem na czarodzieja i wtedy do głowy przyszła mu myśl.
- Wujku, twoja klepsydra czasu! Przy jej pomocy przeniesiemy się do Płonącego Lasu!.- Krzyknął jakby właśnie odnalazł jedną z części siarkowego kryształu.
- Filipku, to świetny pomysł, ale została mi tylko jedna. To bardzo daleko, a nas jest zbyt wielu, nie wiem czy wystarczy mocy, aby przenieść nas wszystkich. Poza tym ciemność wypacza sens zaklęć i może stać się coś czego nie jestem w stanie przewidzieć - odpowiedział zakłopotany Alfred.
- Mimo to musimy spróbować!- Filipek był przekonany, że jest to najlepsza decyzja jaką może podjąć.
Ryszardowi i jego rycerzom ten pomysł zbytnio nie przypadł do gustu: Po pierwsze nie przepadali za nieznajomą magią, a po drugie chyba nie do końca ufali czarodziejowi, który w kapeluszu trzyma kota… Jednak Filipek był księciem, a oni oddali się pod jego rozkazy. Nie tracąc czasu wszyscy zbliżyli się do siebie, stworzyli koło i położyli na ramieniu sąsiada dłonie. Alfred wszedł do środka, uniósł klepsydrę i zaczął mówić coś w nieznanym języku. Filipek zamknął oczy i poprzysiągł na głos przy swych towarzyszach –„Tato obiecuje Ci, że zdobędziemy dla ciebie wszystkie kawałki kryształu i już nie długo znowu otworzysz oczy! Obiecuję Ci to!”- Wszyscy poczuli jak ich ciała stają się lekkie i unoszą ponad biblioteczną posadzkę. Nagle mignęło światło tak jasne, że każdy z bohaterów zamknął oczy. I nastała ciemność.        


Rozdział 3 Ku przygodzie cz.2



- Witaj książę Filipie- zaczął Ryszard klękając przed nim, aby ukazać mu szacunek i swoje oddanie. Łuczniczka skinęła głową, nie odrywając wzroku od stojącego nieopodal golema.
- Witaj Ryszardzie, proszę wstań nie pora na zbędne zaszczyty- odpowiedział Filipek. Ryszard wstał, wyprężył swój potężny tors, spojrzał księciu w oczy i zaczął dostojnie przemawiać.
- Książę zanim zacznę chciałbym przedstawić Ci moich najlepszych rycerzy: ta czwórka przy drzwiach to Zygfryd, Wacław, Krzysztof i Olaf- kiedy Ryszard wymawiał ich imiona każdy pokornie kłaniał się księciu.- A ta oto wojowniczka to Iwonka, moja córka, a także najlepsza łuczniczka w całej Wiecznej Gormitowej Krainie!- dokończył z dumą.
- A to golem Strażnika z Wieży Słonecznej o imieniu Promyk, a także mój wuj Alfred, który jest czarodziejem- przedstawił w odpowiedzi Filipek.
Wydawało mu się, że Ryszard już nie raz słyszał o golemie Promyczku, jak i czarodzieju Alfredzie, nie dał jednak po sobie tego poznać, i tylko ukłonił się kulturalnie. W tym momencie od strony Alfreda usłyszeć można było wymowne chrząknięcie; to mały Fuksik stał zdenerwowany wewnątrz otwartego kapelusza czarodzieja.– No i oczywiście Fuksik.- dodał Filipek drapiąc się zawstydzony po czole. Kot uśmiechnął się do golema głupkowato, po czym z powrotem schował się do kapelusza.
            Trwała chwila ciszy podczas której Ryszard przyglądał się Alfredowi, a Iwonka nie odrywała wzroku od golema. W końcu książę przerwał to dziwne milczenie.
- Ryszardzie, czy słyszałeś o moim ojcu?- Pytanie wyrwało rycerza z zamyślenia.
- Oczywiście książę! Przecież jestem jego najlepszym generałem! Gdy tylko dowiedziałem się o wszystkim zebrałem ludzi i przybyliśmy najszybciej jak to było możliwe. Chorobiusz podobno oszalał i pragnie za wszelką cenę zdobyć wszystkie kawałki kryształu dla siebie?!
- Tak, Chorobisz oszalał, jego serce zatruła chciwość i teraz pragnie zdobyć wszystkie dziewięć części kryształu dla siebie. Ma już jedną…- Filipek odpowiedział ze smutkiem.
- W takim razie to mogła być prawda- zamyślił się Ryszard.
- Co? Mów co słyszałeś!?
- Mieszkańcy szepczą, że przekupił obietnicami władzy gormity z Wybuchającego Wulkanu i teraz pomagają mu zdobyć kolejne części. Widzieliśmy jak leciał w stronę Płonącego Lasu, tam musi znajdować się jeden z fragmentów!- Wszystkich w pomieszczeniu (być może nawet Promyka) przeszedł złowieszczy dreszcz przerażenia.
- Ten człowiek ma racje- wtrącił się golem- czuje jak moc odłamku rośnie. Chorobiusz zbliża się do niego.
- Dlatego książę moim zdaniem powinniśmy wyruszyć natychmiast! Ja Ryszard Błękitne Ostrze, moja córka Iwonka, a także Zygfryd, Wacław, Krzysztof i Olaf jesteśmy na twoje rozkazy, jeżeli oczywiście potrzebujesz naszej pomocy.
            Filipek spojrzał na wuja Alfreda, golema Promyczka, potem na łuczniczkę Iwonkę i Ryszarda; ich twarze zdradzały pewność. Czuł, że nadszedł ten moment, na który tak długo czekał. Mimo tego jednak wciąż się wahał, przed oczami miał obrazy swojego ojca, który spoczywa na swym łożu i nikt się nim nie opiekuje, z drugiej strony widział złe gormity z Wybuchającego Wulkanu, ziejącego ogniem Chorobiusza i wiele innych potworów zamieszkujących Wieczną Gormitową Krainę. Pragnął stawić im czoła, aby król mógł znowu otworzyć oczy.
- Panie jeżeli wyruszymy natychmiast mamy większą szansę na odnalezienie odłamków przed naszymi wrogami!- Ryszard nalegał, a widząc niezdecydowanie Filipka dodał- Nie bój się książę reszta moich rycerzy przybyła razem z nami i po naszym odejściu zaopiekuje się zamkiem.
- Książę, ten człowiek ma racje, moc odłamku ciągle rośnie, powinniśmy wyruszyć natychmiast.- Golem był pewny tego, że nie mają na co czekać i powinni jak najszybciej wyruszyć. Filipek spojrzał na wujka, on również porozumiewawczo pokiwał mu głową. Ryszard widział już widmo nadchodzących przygód, które tak uwielbiał.
            Książę rozglądnął się po bibliotece; pod jednym z regałów czekał już wcześniej przygotowany przez niego plecak pełen zapasów i potrzebnych przedmiotów, a także miecz, który otrzymał od taty na szesnaste urodziny. Ze stołu zabrał mapę przyniesioną przez Alfreda, wziął głęboki oddech i powiedział z ulgą jakby zrzucił ogromny ciężar z serca- dobrze, w takim razie wyruszajmy natychmiast.

sobota, 2 lutego 2013

Rozdział 3 Ku przygodzie cz.1



            Kiedy ciemności okryły Wieczną Gormitową Krainę, a Filipek wraz z golemem Promykiem planowali jak odzyskać części siarkowego kryształu, do zamku na Leśnej Górze przybył oddział oddanych rycerzy króla. Prowadził ich osławiony generał Ryszard Błękitne Ostrze; tak ten Ryszard, który podobno jednym potężnym uderzeniem swojego legendarnego miecza pokonał trzy złe gormity lawy. Oddział składający się z trzydziestu najznamienitszych rycerzy przejechał na swoich karych koniach przez bramę i zatrzymał się przed wejściem do zamku.
            W tym czasie Filipek krzątał się po oświeconej blaskiem wielu świec zamkowej bibliotece szukając map Wiecznej Gormitowej Krainy. Biblioteka była ogromna, posiadała wielkie zbiory ksiąg, które dokładnie ułożone na sięgających niemal do sufitu regałach czekały na swoich szczęśliwych znalazców. Mimo, że ciężko było się do niej dostać, gdyż mieściła się w najwyższej wieży zamku na Leśnej Górze i prowadziły do niej, aż sto dwadzieścia trzy kręte schody to Filipek często tam bywał. Najczęściej czytał legendy o osławionych bohaterach, którzy bez lęku w sercu wyruszali ku przygodzie i marzył, że kiedyś wyruszy na swoją własną. Jego marzenie właśnie się spełniało.
- Nie wierzę w to! Mieliśmy wyruszyć od razu, a już drugi dzień zbieramy się i ciągle tu jesteśmy! Jak tak dalej pójdzie to nie odzyskamy wszystkich części kryształu, a tato nigdy się nie obudzi… i do tego jeszcze te ciemności!- Wrzeszczał podenerwowany Filipek co chwilę wyrzucając za siebie pożółkłe pergaminy. Naprawdę nie mógł doczekać się przygody, jednak coś w głębi nie pozwalało mu opuścić zamku. Czuł, że to jego serce, które każe nie zostawiać w samotności śpiącego ojca; i tak biegał od regału do regału czekając na coś co miało nadejść.  
- Książę, mówiłem przecież, że potrafię wyczuć gdzie znajdują się odłamki kryształu. Nie musimy marnować czasu- zaczął spokojnym, trochę mechanicznym głosem golem.
- Tak wiem, ale łatwiej nam będzie jeżeli znajdę tę mapę. Gdzie ona jest?- szamocąc się sięgnął ręką głęboko za ciasno ustawione na jednym z regałów książki.- Gdzieś tutaj musi być… pamiętam jak gdzieś ją kładłem… zaraz, zaraz, mapa z drogą do Płonącego Lasu.- szeptał pod nosem szperając za książkami.
- Tego szukasz?- zabrzmiał za jego plecami dźwięczny głos. Filipek odwrócił się i spostrzegł postać starca z długą siwą brodą i szpiczastym kapeluszem: w jednej ręce trzymał wysoką na dwa metry drewnianą laskę, a w drugiej rozwinięty pergamin, na którym znajdowała się mapa całej gormitowej krainy.
- Wujku czarodzieju!- krzyknął Filipek i rzucił mu się w ramiona.- gdzie byłeś? Czekaliśmy na ciebie z niecierpliwością.
- Oj drogi Filipku, kiedy usłyszałem jak wiatr szepcze historię twojego ojca, że zasnął i tylko ponowne połączenie odłamków kryształu może go obudzić postanowiłem jak najszybciej przenieść się do zamku na Leśnej Górze! Jednak jestem już stary i do tego te ciemności, które pojawiły się tak nagle…- starzec zamyślił się głęboko, ale po chwili zaczął mówić dalej.- no i właśnie nie mogłem odnaleźć mojej księgi zaklęć, a potem kiedy w końcu ją znalazłem zniknął mój kot! Mały Fuksik gdzieś się zapodział. I wiesz co się potem okazało? Że spryciarz przez cały czas był w moim kapeluszu! Spójrz.- Starzec zawołał głośno Fuksika, długi kapelusz otworzył się w połowie i wyłonił się z niego mały rudy kot. Przeciągnął się leniwie po długiej drzemce, po czym nawet nie otwierając oczu zamknął kapelusz.
            Filipek podobnie jak golem stał osłupiały wpatrując się w starca i w jego dziwny niebieski kapelusz.
- Wujku Alfredzie (bo tak na imię było temu dziwnemu starszemu panu) to naprawdę interesująca historia, ale Chorobiusz oszalał i stara się zdobyć wszystkie części kryształu dla siebie! Wciąż nie wiemy czy jakiegoś nie odnalazł! – Książę krzyczał zdenerwowany z powodu swojej bezradności, a radość z wizyty wujka pękła niczym mydlana bańka; tak bardzo pragnął, aby król otworzył oczy. Czarodziej w tym czasie zamyślił się głęboko, a jego wzrok spoczął na regałach z książkami.
- Nie odnalazł- odpowiedział golem.- wyczuwam moc odłamków kryształu i wiem gdzie się znajdują książę.
- Całe szczęście! Promyku, ciągle zapominam, że potrafisz je wyczuć. Proszę powiedz czy najbliższy odłamek dalej znajduje się w Płonącym Lesie?- mówił coraz bardziej przejęty.
- Tak książę, ale wyczuwam jak jego moc powoli rośnie. Być może zbliża się do niego ktoś kto już posiada jeden z odłamków.  
- A niech mnie! Na moją siwą brodę, czy to golem Strażnika Światła? Skąd on się tu wziął!?- Wykrzyknął czarodziej ocknąwszy się z zamyślenia. Był niesamowicie podekscytowany i wręcz nie mógł uwierzyć, że to naprawdę on. Z miną szaleńca wlepił w niego wzrok i badał go od stóp, aż po masywną kamienną głowę. Była ona okrągła i widniała na niej bardzo ludzka, o zimnych nieczułych rysach twarz; Jego szerokie bary i potężne ramiona, z których ku ziemi ciągnęły się szerokie, pięknie zdobione w przeróżne wzory ręce sięgały niemal do jego kolan; Ciało mimo, że zbudowane z kamienia posiadało jakby rozświetloną światłem skórę (poświata była lekka, jednak w blasku świec tworzyła przepiękny efekt), a jego masywna sylwetka wznosiła się o głowę ponad i tak już wysokiego jak na ludzi czarodzieja.      
- Tak, przysłał go Strażnik Światła, aby pomógł mi odnaleźć wszystkie części siarkowego kryształu.- Filipkowi zdawało się jakby mówił to w powietrze. Wujek Alfred był tak przejęty golemem, że na nic już nie zwracał uwagi (oczywiście oprócz Promyka).
- A niech mnie- bąknął pod nosem niczym zahipnotyzowany.- Dużo o nim słyszałem, trochę też czytałem, ale nigdy nie widziałem na własne oczy. W świecie czarodziejów to naprawdę niesamowity okaz. Strażnik podobno ulepił go ze skały i najczystszego światła, naprawdę niesamowite.- Mówił przyglądając się coraz dokładniej. Nawet kot wychylił się z kapelusza, aby rzucić ciekawskim okiem. Nagle golem nie wytrzymał.
-  „Aaa psik!” odsuń się starcze- głośno kichnął odsuwając się od czarodzieja- i zabierz ode mnie to stworzenie!- wzburzył się z wyraźnym niesmakiem.
            „Tak potężny wojownik miał uczulenie na koty? Jak on może mi pomóc w walce z potworami kiedy nie potrafi poradzić sobie z małym zwierzakiem? Nie, to niemożliwe, Strażnik na pewno nie otaczałby się słabeuszami.”- Pomyślał Filipek przełykając nerwowo ślinę.
- Ty czujesz? To niesamowite, naprawdę niesamowite- mówił zafascynowany, nie mogąc odkleić od niego wzroku.
- „Aaa psik!” a nie widać, a nie słychać? Powtarzam zabierz ode mnie to stworzenie.- Fuksik czując się nieakceptowany zadarł nosek i obrażony schował się z powrotem do kapelusza.
            Nagle drzwi biblioteki otworzyły się z trzaskiem i wszedł przez nie żwawym krokiem Ryszard Błękitne Ostrze. Jego gustowny karmazynowy płaszcz sunął za nim po posadzce biblioteki odsłaniając złotą rękojeść legendarnego Błękitnego Ostrza przypiętego do pasa, a także przepiękną srebrną zbroję bogato zdobioną w czarne niczym noc wzory. Towarzyszyło mu czterech zdyszanych rycerzy, których ciężkie grafitowe zbroje na pewno nie ułatwiały drogi po schodach. Stanęli oni przy drzwiach obserwując całe pomieszczenie bardzo dokładnie. Po jego prawicy lekkim, zgrabnym krokiem szła kobieta, która w prawej ręce trzymała miecz, ale oczywiście kiedy zauważyła, że wszyscy są bezpieczni i nie dzieje się nic złego schowała go do pochwy (bo to bardzo niekulturalnie wchodzić do czyjejś biblioteki z mieczem). Miała długie kręcone kasztanowe włosy opadające na dobrze przylegającą do ciała lekką zbroje, która pozwalała jej na delikatność i swobodę ruchu. Blask jej szmaragdowych oczu rozświetlał całą twarz zdradzając szlachetną krew i czyste serce. Wzrok Filipka przykuł jednak niesiony przez nią na plecach pięknie zdobiony złoty łuk.