środa, 27 lutego 2013

Rozdział 4 Nieoczekiwany obrót spraw cz.2



        Droga była niełatwa i bardzo męcząca; gęsty smród bagien unosił się nad zwałami błota i niemal mieszał z delikatną mgłą. Kilka ogników będących Płonącym Lasem lekko migotało w oddali napawając okruchami nadziei. Dzięki jednemu z korytarzy blasku gwiazd padającym z pomiędzy chmur gdzieś w oddali bagien, bohaterowie mogli dostrzec co znajduje się przed nimi. I właśnie ten korytarz światła wzięli sobie za pierwszy cel podróży; oczywiście kierowali się w stronę Płonącego Lasu, jednak był on tak daleko, że postanowili najpierw pokonać bagna, a korytarz światła wydawał się jedynym miejscem, gdzie mogło wydarzyć się coś dobrego (nie wiedzieli jeszcze jak bardzo się mylili).
Idąc, dokładnie patrzyli pod nogi, ponieważ chwila nieuwagi mogła kosztować kąpiel w śmierdzącym bagnie, a tak naprawdę nikt nie wiedział co się w nim znajduje. Na czele drużyny szła Iwonka, zgrabnie pokonując kolejne metry wyłaniającej się z mgły wąskiej dróżki. Odwracała ona co jakiś czas głowę ku drużynie, aby upewnić się, że wszyscy są cali i zdrowi. Filipek zauważył, że zawsze kiedy łuczniczka patrzy na golema jej wzrok zdradza jakąś dziwną podejrzliwość.
Golem mimo swego dużego ciężaru wcale nie zapadał się w błotnistą ścieżkę. Stawiał kroki powoli i rytmicznie, delikatnie dotykając pożółkłych traw. Wydawało się, że jest lżejszy od człowieka. Inaczej było z rycerzami, którzy w swych okazałych zbrojach co chwilę zapadali się po kolana w błoto. Spowalniali całą grupę, jednak nikt z towarzyszy nic nie mówił, ponieważ nie chciał być niemiły.
Ryszard nie wytrzymał kiedy jego karmazynowy płaszcz (teraz cały przemoczony i zabłocony) zaczepił o wystający konar i przewrócił go na plecy. Bohater wstał rozwścieczony,  wyciągnął swoje błękitne ostrze i błyskawicznym ruchem pociął płaszcz na kawałki.
- Bez przesady! Jest tu naprawdę duszno, a ja nie wytrzymam dłużej w tym żelastwie! Czuję jakbym chodził po topniejącym maśle. – Krzyczał zrzucając z siebie ciężkie rękawice i resztki karmazynowego płaszcza.- Moi kochani rycerze, spójrzcie na naszych towarzyszy, spowalniamy ich, a to godzi w moją szlachetną dumę! Te ciężkie zbroje w niczym nam tu nie pomogą.
- Masz rację Ryszardzie- odpowiedział zdyszanym głosem starszy już Zygfryd.- Wydaje się, że te bagna nie mają końca, powinniśmy znaleźć jakieś odpowiednie miejsce i tam zostawić nasze zbroje.
- Zgadzam się szefie; jeszcze trochę i moja zbroja zardzewieje, i jak wtedy wyciągnę z niej mój brzuszek? Ratujmy go póki jeszcze możemy!- Wykrzyknął ze śmiechem Wacław. Krzysztof z racji tego, że zawsze mało mówił, jedynie przytaknął z aprobatą głową. Najmłodszy z rycerzy Olaf miał wątpliwości.
- A co jeśli te bagna zaraz się skończą? Otrzymałem tę zbroję od ojca, a on od swojego ojca, nie mogę tak po prostu zostawić jej tutaj.
- Mam pewne zaklęcie…- wtrącił się Alfred, ale Ryszard od razu mu przerwał.
- Czarodzieju, na razie wystarczy twoich zaklęć. Olafie, rozumiem twoje obawy- kontynuował patrząc swojemu rycerzowi prosto w oczy- jednak spowalniamy całą drużynę i narażamy samych siebie na niebezpieczeństwo. Spójrz, jeżeli w swej pięknej zbroi wpadniesz do bagna nikt z nas nie będzie w stanie wyciągnąć takiego ciężaru, a nie wiesz co tak naprawdę czai się w tym nieprzeniknionym mroku. Jeżeli tak się stanie, najprawdopodobniej ani twój syn, ani tym bardziej jego syn nie otrzymają zbroi twoich przodków. My swoje zbroje zostawiamy tutaj i wierzymy, że po nie wrócimy. Ty rycerzu rób to co mówi Ci serce.
            Rycerze zaczęli ściągać z siebie części zbroi.
- Wybacz generale, ale moje serce mówi mi, że nie mogę daru tak cennego pozostawić tutaj bez opieki- po chwili zastanowienia odpowiedział Olaf, po czym spojrzał na Iwonkę, a ta szybko odwróciła wzrok; Filipkowi wydawało się, że młody rycerz stara się jej zaimponować.
- Jesteś jeszcze młody, ale jeśli taka twoja wola, to niech tak będzie. Pamiętaj jednak, że nie możesz opóźniać drużyny, musisz dotrzymać nam kroku. – zakończył z ojcowskim uśmiechem Ryszard.
            Filipek wszystko obserwował ucząc się jak być dobrym dowódcą. Rozumiał, że Ryszard mimo porywczości szanuje decyzję swoich rycerzy i nie chciałby, aby stało się im coś złego. Dostrzegał również, że generał nie uważał decyzji Olafa za właściwą, chciał jednak, aby młody człowiek sam odpowiedział za swoje wybory.
            Trójka rycerzy ściągnęła swoje płytowe zbroje i ustawiła je pod dużym spalonym pniem drzewa nieopodal ścieżki. Pozostali oni jedynie w skórzanych zbrojach, które zawsze nosili pod płytowymi, aby jeszcze lepiej chronić ciała. Nie marnując już więcej czasu grupa bohaterów ruszyła w głąb mrocznych bagien.
            Zdawało się jakby droga nie miała końca; kula ognia nie pojawiała się na Wieży Słonecznej, dlatego bohaterowie nie mieli pojęcia jak długo podróżują krętymi ścieżkami bagien. Ich brzuchy mówiły jednak o kolejnych upływających godzinach burcząc coraz częściej i głośniej. Nadzieją był korytarz światła, do którego zbliżali się z każdym kolejnym krokiem. Rozświetlał on mroki bagien, przez co bohaterowie mogli zobaczyć więcej.
            Grupę prowadziła Iwonka; szła pewnie w dłoniach trzymając swój złoty łuk. Daleko za nią Filipek, Promyk i Alfred (jak zapewne domyślacie się ze śpiącym w kapeluszu Fuksikiem), który wciąż zadawał golemowi dziesiątki przeróżnych pytań. Za nimi Ryszard i jego trzej rycerze: Zygfryd, Wacław i Krzysztof; Olaf został z tyłu strasznie męcząc się w swojej ciężkiej zbroi. Aby nie myśleć o jedzeniu i nieprzeniknionych ciemnościach, rycerze (a konkretnie umierający z głodu Wacław) zaczęli radośnie śpiewać (oczywiście bez zdyszanego Olafa): 
           
Pod ciemnym wzgórzem słychać głośny trzask
Toż to nasz Ryszard walczy z wrogiem sam
Lecz cała drużyna jest już niemal tam
Biegnie czym prędzej poprzez ciemny las

Niebo zakryły chmury ostrych strzał
Razem z Ryszardem ścianę mamy z tarcz
Stoimy już razem, ramię w ramię brat
Strzały jak kłosy- nic nie zrobią nam

Wróg już naciera, pragnie zgładzić nas
Krzyk z bratnich gardeł wprowadza nas w szał
Jest ich więcej, dziś zgaśnie w oczach blask
Lecz śpiewamy razem, bo śmieszy nas strach

Ich śpiewy przerwał krzyk Iwonki, która dotarła do otoczonej przez pozieleniałą wodę wyspy. Wszyscy czym prędzej przybiegli, tylko Olaf guzdrał się strasznie na szarym końcu.
Wokół wyspy nie unosiła się mgła, dzięki temu bohaterowie dostrzegli znajdujące się na jej środku czarne, pokrzywione pokracznie drzewo, obok, którego mieściło się kilka dużych  równo ciosanych kamieni. Nad brzegiem leżał jakiś długi na kilkanaście metrów biały kształt, wyglądał jakby gęsto powlekany pajęczyną kokon i to właśnie on przyciągnął wzrok Iwonki. Temu miejscu złowieszczej  aury dodawał  okropny smród zgnilizny, który niemal palił naszych bohaterów w oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz