Droga była niełatwa i bardzo
męcząca; gęsty smród bagien unosił się nad zwałami błota i niemal mieszał z
delikatną mgłą. Kilka ogników będących Płonącym Lasem lekko migotało w oddali
napawając okruchami nadziei. Dzięki jednemu z korytarzy blasku gwiazd padającym
z pomiędzy chmur gdzieś w oddali bagien, bohaterowie mogli dostrzec co znajduje
się przed nimi. I właśnie ten korytarz światła wzięli sobie za pierwszy cel
podróży; oczywiście kierowali się w stronę Płonącego Lasu, jednak był on tak
daleko, że postanowili najpierw pokonać bagna, a korytarz światła wydawał się
jedynym miejscem, gdzie mogło wydarzyć się coś dobrego (nie wiedzieli jeszcze
jak bardzo się mylili).
Idąc, dokładnie
patrzyli pod nogi, ponieważ chwila nieuwagi mogła kosztować kąpiel w
śmierdzącym bagnie, a tak naprawdę nikt nie wiedział co się w nim znajduje. Na
czele drużyny szła Iwonka, zgrabnie pokonując kolejne metry wyłaniającej się z
mgły wąskiej dróżki. Odwracała ona co jakiś czas głowę ku drużynie, aby upewnić
się, że wszyscy są cali i zdrowi. Filipek zauważył, że zawsze kiedy łuczniczka
patrzy na golema jej wzrok zdradza jakąś dziwną podejrzliwość.
Golem mimo
swego dużego ciężaru wcale nie zapadał się w błotnistą ścieżkę. Stawiał kroki
powoli i rytmicznie, delikatnie dotykając pożółkłych traw. Wydawało się, że
jest lżejszy od człowieka. Inaczej było z rycerzami, którzy w swych okazałych
zbrojach co chwilę zapadali się po kolana w błoto. Spowalniali całą grupę,
jednak nikt z towarzyszy nic nie mówił, ponieważ nie chciał być niemiły.
Ryszard nie
wytrzymał kiedy jego karmazynowy płaszcz (teraz cały przemoczony i zabłocony)
zaczepił o wystający konar i przewrócił go na plecy. Bohater wstał
rozwścieczony, wyciągnął swoje błękitne
ostrze i błyskawicznym ruchem pociął płaszcz na kawałki.
- Bez przesady! Jest tu naprawdę
duszno, a ja nie wytrzymam dłużej w tym żelastwie! Czuję jakbym chodził po
topniejącym maśle. – Krzyczał zrzucając z siebie ciężkie rękawice i resztki
karmazynowego płaszcza.- Moi kochani rycerze, spójrzcie na naszych towarzyszy,
spowalniamy ich, a to godzi w moją szlachetną dumę! Te ciężkie zbroje w niczym
nam tu nie pomogą.
- Masz rację Ryszardzie-
odpowiedział zdyszanym głosem starszy już Zygfryd.- Wydaje się, że te bagna nie
mają końca, powinniśmy znaleźć jakieś odpowiednie miejsce i tam zostawić nasze
zbroje.
- Zgadzam się szefie; jeszcze
trochę i moja zbroja zardzewieje, i jak wtedy wyciągnę z niej mój brzuszek?
Ratujmy go póki jeszcze możemy!- Wykrzyknął ze śmiechem Wacław. Krzysztof z
racji tego, że zawsze mało mówił, jedynie przytaknął z aprobatą głową.
Najmłodszy z rycerzy Olaf miał wątpliwości.
- A co jeśli te bagna zaraz się
skończą? Otrzymałem tę zbroję od ojca, a on od swojego ojca, nie mogę tak po
prostu zostawić jej tutaj.
- Mam pewne zaklęcie…- wtrącił
się Alfred, ale Ryszard od razu mu przerwał.
- Czarodzieju, na razie wystarczy
twoich zaklęć. Olafie, rozumiem twoje obawy- kontynuował patrząc swojemu
rycerzowi prosto w oczy- jednak spowalniamy całą drużynę i narażamy samych
siebie na niebezpieczeństwo. Spójrz, jeżeli w swej pięknej zbroi wpadniesz do
bagna nikt z nas nie będzie w stanie wyciągnąć takiego ciężaru, a nie wiesz co
tak naprawdę czai się w tym nieprzeniknionym mroku. Jeżeli tak się stanie,
najprawdopodobniej ani twój syn, ani tym bardziej jego syn nie otrzymają zbroi
twoich przodków. My swoje zbroje zostawiamy tutaj i wierzymy, że po nie
wrócimy. Ty rycerzu rób to co mówi Ci serce.
Rycerze
zaczęli ściągać z siebie części zbroi.
- Wybacz generale, ale moje serce
mówi mi, że nie mogę daru tak cennego pozostawić tutaj bez opieki- po chwili
zastanowienia odpowiedział Olaf, po czym spojrzał na Iwonkę, a ta szybko
odwróciła wzrok; Filipkowi wydawało się, że młody rycerz stara się jej
zaimponować.
- Jesteś jeszcze młody, ale jeśli
taka twoja wola, to niech tak będzie. Pamiętaj jednak, że nie możesz opóźniać
drużyny, musisz dotrzymać nam kroku. – zakończył z ojcowskim uśmiechem Ryszard.
Filipek
wszystko obserwował ucząc się jak być dobrym dowódcą. Rozumiał, że Ryszard mimo
porywczości szanuje decyzję swoich rycerzy i nie chciałby, aby stało się im coś
złego. Dostrzegał również, że generał nie uważał decyzji Olafa za właściwą,
chciał jednak, aby młody człowiek sam odpowiedział za swoje wybory.
Trójka
rycerzy ściągnęła swoje płytowe zbroje i ustawiła je pod dużym spalonym pniem drzewa
nieopodal ścieżki. Pozostali oni jedynie w skórzanych zbrojach, które zawsze
nosili pod płytowymi, aby jeszcze lepiej chronić ciała. Nie marnując już więcej
czasu grupa bohaterów ruszyła w głąb mrocznych bagien.
Zdawało
się jakby droga nie miała końca; kula ognia nie pojawiała się na Wieży
Słonecznej, dlatego bohaterowie nie mieli pojęcia jak długo podróżują krętymi
ścieżkami bagien. Ich brzuchy mówiły jednak o kolejnych upływających godzinach
burcząc coraz częściej i głośniej. Nadzieją był korytarz światła, do którego
zbliżali się z każdym kolejnym krokiem. Rozświetlał on mroki bagien, przez co
bohaterowie mogli zobaczyć więcej.
Grupę
prowadziła Iwonka; szła pewnie w dłoniach trzymając swój złoty łuk. Daleko za nią
Filipek, Promyk i Alfred (jak zapewne domyślacie się ze śpiącym w kapeluszu
Fuksikiem), który wciąż zadawał golemowi dziesiątki przeróżnych pytań. Za nimi
Ryszard i jego trzej rycerze: Zygfryd, Wacław i Krzysztof; Olaf został z tyłu
strasznie męcząc się w swojej ciężkiej zbroi. Aby nie myśleć o jedzeniu i
nieprzeniknionych ciemnościach, rycerze (a konkretnie umierający z głodu
Wacław) zaczęli radośnie śpiewać (oczywiście bez zdyszanego Olafa):
Pod ciemnym wzgórzem słychać głośny trzask
Toż to nasz Ryszard walczy z wrogiem sam
Lecz cała drużyna jest już niemal tam
Biegnie czym prędzej poprzez ciemny las
Niebo zakryły chmury ostrych strzał
Razem z Ryszardem ścianę mamy z tarcz
Stoimy już razem, ramię w ramię brat
Strzały jak kłosy- nic nie zrobią nam
Wróg już naciera, pragnie zgładzić nas
Krzyk z bratnich gardeł wprowadza nas w szał
Jest ich więcej, dziś zgaśnie w oczach blask
Lecz śpiewamy razem, bo śmieszy nas strach
Ich śpiewy przerwał krzyk Iwonki,
która dotarła do otoczonej przez pozieleniałą wodę wyspy. Wszyscy czym prędzej
przybiegli, tylko Olaf guzdrał się strasznie na szarym końcu.
Wokół wyspy
nie unosiła się mgła, dzięki temu bohaterowie dostrzegli znajdujące się na jej środku
czarne, pokrzywione pokracznie drzewo, obok, którego mieściło się kilka dużych równo ciosanych kamieni. Nad brzegiem leżał
jakiś długi na kilkanaście metrów biały kształt, wyglądał jakby gęsto powlekany
pajęczyną kokon i to właśnie on przyciągnął wzrok Iwonki. Temu miejscu
złowieszczej aury dodawał okropny smród zgnilizny, który niemal palił
naszych bohaterów w oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz